niedziela, 29 grudnia 2013

Beczką w siną dal

Hobbit. Pustkowie Smauga, reż. Peter Jackson, (2013).

            Bilbo Baggins, poczciwy hobbit z malowniczego Shire, zwany przez swoich oddanych kompanów „Włamywaczem”, kontynuuje niezwykłą podróż do Samotnej Góry, gdzie na zrabowanym krasnoludom złocie drzemie uśpiony przed laty krwiożerczy smok Smaug. Baggins wraz z towarzyszami, grupą trzynastu krasnoludów, wśród których znajduje się ich zapomniany król — Thorin Dębowa Tarcza oraz z  błyskotliwym czarodziejem Gandalfem Szarym spróbuje wedrzeć się do wnętrza góry i odzyskać skradzione im bogactwo. Celem wyprawy jest również, o ile to możliwe, zgładzenie smoka i odrodzenie potęgi krasnoludzkiego państwa. Zanim tego jednak dokonają, czeka ich marsz przez niebezpieczną, jak implikuje sama nazwa, Mroczną Puszczę i niegościnne tereny spustoszonego Dale. A w pościg za śmiałkami wyrusza grupa orków pod wodzą pałającego zemstą Azoga. Czy wyprawa zakończy się więc sukcesem?  
Najbardziej wyczekiwany film tego roku nareszcie zawitał do rodzimych kin. Od razu spotkał się z ogromnym zainteresowaniem fanów Tolkienowskiej twórczości, a także tych, których historia niepozornego stworka rzuconego w wir szaleńczych przygód z bandą pociesznych i nierozgarniętych krasnoludów oraz jednym apodyktycznym czarodziejem, urzekła w poprzedniej części adaptacji Petera Jacksona. Faktem jest, że od świąt sale kinowe pękają w szwach. A jak wyglądają nastroje zniecierpliwionych długim oczekiwaniem widzów? Otóż tutaj zdania są podzielone. Zagorzali fani wszelkich historii rodem ze Śródziemia (do których sama również się zaliczam) są zadowoleni, a jakże! Inni, chętnie wytykają Jacksonowi fabularne oraz techniczne potknięcia. Niestety, nie obyło się bez wpadek. Efekty specjalne, mające być w założeniu najmocniejszą stroną obrazu okazały się, krótko mówiąc, przekombinowane. Początkowo byłam zachwycona tym, co widziałam na kinowym ekranie, zarówno przepiękne, zapierające dech w piersiach krajobrazy (Mroczna Puszcza, Dol Guldur, Erebor), jak i sylwetki ogromnych pająków oraz oczywiście najlepiej dopracowana animacja w filmie, smok Smaug, robią bardzo pozytywne wrażenie. Mój entuzjazm został jednak pod koniec seansu nieco ostudzony. Nadmiernie komputerowo wygenerowane postaci orków, wszelkie sekwencje mające miejsce we wnętrzu Samotnej Góry, walka ze smokiem i sceny po raz pierwszy ukazujące złowrogiego Nekromantę rażą sztucznością. Nawet osławiona już scena spływu beczkami, choć kipi od zwrotów akcji i pod względem technicznym wygląda poprawnie, wydaje się być niewykorzystanym potencjałem.
Liczyłam także na szersze rozwinięcie, interesującego przecież, wątku leśnego człowieka Beorna (w tej roli Mikael Persbrandt), zdolnego przyjmować postać niebezpiecznego, wielkiego niedźwiedzia. Zamiast tego Jackson zdecydował się na wprowadzenie zupełnie nowego, nieobecnego w książce, wątku romansowego, który na szczęście nie był zbyt nachalny i ostatecznie nie przeszkadzał w odbiorze obrazu. W filmie, za sprawą Jacksona, pojawił się również wojowniczy książę Leśnych Elfów — Legolas (Orlando Bloom), a także Kapitan Straży — Elfka Tauriel (Evangeline Lilly). Choć ich postaci nie możemy zaobserwować w książkowym pierwowzorze, wprowadzenie do fabuły syna bezwzględnego Thranduila (Lee Pace) oraz nieustępującej mu w bitewnym kunszcie Tauriel, wyszło reżyserowi zdecydowanie na plus. Legolas, tak jak nas przyzwyczaił we Władcy Pierścieni, jest wyśmienitym wojownikiem. Z niemal baletową gracją rozprawia się z kolejnymi zastępami krwiożerczych pająków i orków, a w duecie z piękną Elfką tworzy naprawdę świetne sekwencje walk i potyczek. Co więcej, możemy tutaj poznać Legolasa od nieco innej, bardziej emocjonalnej strony, choć wszystko pozostaje jedynie w sferze domysłów i insynuacji. Kolejną ciekawą postacią okazał się również jeden z przedstawicieli rasy ludzi, przewoźnik Bard (Luke Evans), który, jak się wydaje, odegra znaczącą rolę w ostatniej części filmowej trylogii. Nieco z tyłu znalazł się jednak główny preceptor wyprawy — Gandalf (Ian McKellen), a Thorin (Richard Armitage) dopiero w drugiej połowie filmu pokazuje na co go stać.
Nie mogę oczywiście pominąć słów uznania dla rewelacyjnej kreacji Smauga. Benedict Cumberbatch, szerzej znany z równie świetnego serialu Sherlock, użyczył charyzmatycznemu Smaugowi jedynie głosu, ale głosu, który przyprawiał o dreszcze i ciarki nawet najbardziej obojętnych widzów. Do tego, jak już wspominałam, animacja smoka została dopracowana w najmniejszych szczegółach dzięki czemu wygląda bardzo realistycznie. Ale jeśli mowa o Smaugu, koniecznie muszę wspomnieć także o fantastycznym w swej roli Martinie Freemanie. Wykreowany przez niego Bilbo łamie wszelkie stereotypy na temat swoich pobratymców, jest szalenie odważny, zabawny i nigdy się nie poddaje. Wielokrotnie ratuje swoich kompanów z kolejnych opresji, nawet tych, wydawałoby się, bez wyjścia.
Podsumowując, Peter Jackson stworzył dzieło, które w sercach fanów Tolkiena zapisze się na długo. Jego wizja Śródziemia jest malownicza i tak baśniowa, jak być powinna. Niesamowicie urokliwe krajobrazy, poruszająca muzyka i rewelacyjne kreacje aktorskie winne są oddania należnego uznania temu dziełu i jego reżyserowi. Nawet mimo zbyt jawnych nawiązań do wcześniejszej trylogii Władcy Pierścieni (kilkukrotnie miałam wrażenie powielania niektórych schematów), seans przebiegał mi niezwykle miło. Pozostaje tylko czekać kolejny, koszmarnie długi rok na zakończenie przygód najlepszego z hobbitów.
Moja ocena: 8/10

sobota, 28 grudnia 2013

Diabelska duma narodowa

Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł. Czyli w heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte, Teatr im. J. Osterwy w Lublinie, 110 minut



Dusza ludzka w chwili śmierci ma trzy drogi wyboru: krainę wiecznej szczęśliwości — niebo, stojące w opozycji, okrutne — piekło oraz miejsce pośrednie, swego rodzaju przystanek na drodze do zbawienia, gdzie dusze muszą odpokutować swoje winy, czyli ponury czyściec.
Paweł Demirski w jednej ze swoich najgłośniejszych sztuk, osławionej „Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł” wykreował wizję narodowego czyśćca Polaków, gdzie przedstawione postaci stanowią przegląd najbardziej wyrazistych i najczęściej spotykanych stereotypów na temat naszych rodaków. Mamy więc tutaj: chorującą na manię wielkości Celebrytkę; ordynarnego, ciągle popijającego piwo Niemca; wyzbywające się wszelkich złudzeń na temat życia Dziecko; Generała, który nie przyznaje się do popełnionych błędów; Biskupa zamieszanego w niesmaczne afery; pragnącego bliskości i zrozumienia Kibola oraz Uciekinierkę z Auschwitz, której podstępem udało się przetrwać i jej Ofiarę, złożoną na poczet ocalenia. Ten szeroki wachlarz osobowości stanowi przekrój współczesnego społeczeństwa, dotyka ciągle otwartych ran naszej historii oraz bolączek polskiej mentalności. Wszystkie przedstawione postaci w ostateczności okazują się być zgorzkniałe, przepełnione żalem i targane wyrzutami sumienia. Każda z nich znalazła się w tym narodowym czyśćcu w wyniku życia odartego ze szczęścia, pełnego za to fałszu i amoralności oraz okrutnej śmierci.
Wizualnie „poczekalnia” dusz przeznaczonych do zbawienia, zdaniem reżysera Remigiusza Brzyka, ma minimalistyczny i surowy charakter. Sklecona z metalowych ram, niezbyt przestronna klatka, rzędy krzeseł oraz wprowadzająca nastrój grozy i cierpienia ciemność sprawiają, że widz czuje się zupełnie odseparowany od świata zewnętrznego, ma wrażenie, że sam również znajduje się w tym mrocznym, cichym miejscu. Jednak na szczególną uwagę i uzasadnione głosy uznania zasługują charakteryzacja oraz stroje bohaterów. Siadając w jednym z pierwszych rzędów widz ma okazję podziwiać malownicze krwawe rany postaci, diaboliczne wyrazy twarzy, oczy szaleńców i czerń ich zębów czy paznokci. Wszystko to, wraz z odpowiednio dobranymi kostiumami sprawia piorunujące wrażenie.
             Warto wspomnieć, że sztuka ta ma zdecydowanie mocny charakter, pełno w niej wulgaryzmów, choć znajdą się tutaj także elementy tragikomiczne, a widz nie raz i nie dwa się zaśmieje, z dużą dozą prawdopodobieństwa — z samego siebie.

niedziela, 15 września 2013

W.E.


“All for love and world well lost. W.E.
- Kto to W.E.?
- Wallis i Edward, głuptasie.”

Owiana nimbem skandalu obyczajowego historia burzliwego romansu kontrowersyjnej amerykańskiej rozwódki, Wallis Simpson (Andrea Riseborough) i króla Wielkiej Brytanii, Edwarda VIII (James D’Arcy), u progu II wojny światowej. A w tle losy swoistego alter ego księżnej, młodej Wally Winthrop (Abbie Cornish), tkwiącej w nieszczęśliwym małżeństwie.
Madonna, znana z kontrowersyjnych zachowań piosenkarka, może poszczycić się kolejnym dziełem filmowym. Tym razem jednak stanęła po drugiej stronie kamery. Choć „W.E.” nie jest jej debiutem reżyserskim (wcześniej wyreżyserowała film pt. „Filth and Wisdom”), niewątpliwie stanowi ważny punkt w karierze artystki. Obraz nagrodzony Złotym Globem za muzykę (Abel Korzeniowski) oraz nominowany do Oscara w kategorii kostiumów (Arianne Phillips) jest zjawiskiem niecodziennym. Zmysłowy melodramat z elementami biografii i burzliwej historii brytyjskiej rodziny królewskiej budzi w widzu silne emocje. Scenariusz filmu powstał przy udziale Madonny i Aleka Keshishiana. Projekt został zrealizowany w brytyjskiej wytwórni The Weinstein Company. Zdjęcia kręcono w Londynie, Paryżu, Portofino i w Nowym Jorku. Na całym świecie obraz zarobił ponad 580, 000 $.
Kreacje aktorskie Abbie Cornish („Jaśniejsza od gwiazd”), Andrei Riseborough („W Brighton”) oraz Jamesa D’Arcy’ego („Atlas Chmur”) stoją tutaj na najwyższym poziomie. Aktorzy popisali się prawdziwym kunsztem i finezją. Na uznanie zasługuje przede wszystkim  Andrea Riseborough, której klasyczna uroda i wrodzona elegancja idealnie wpasowały się w historyczny wątek filmu. Prowadzi nieustający flirt z widzem, nęci go i kokietuje, czyniąc postać Wallis Simpson bardziej intrygującą. Interesującą kreację stworzyła w filmie również Abbie Cornish, której bohaterka zafascynowana ideałem kobiecości, za który uważa księżną Wallis, stopniowo zatraca się w świecie iluzji i marzeń o wielkiej miłości, co rzutuje na jej dalsze poczynania. W rolę Króla Edwarda, początkowo miał wcielić się Ewan McGregor, lecz ostatecznie zastąpił go znany z grania w tego typu produkcjach „z epoki” James D’Arcy. Z pewnością wyszło to filmowi na dobre, jego gra nie jest przerysowana ani sztuczna, skłania widza do refleksji nad motywami i postępowaniem brytyjskiego władcy. Nie można zapomnieć o postaci rosyjskiego ochroniarza-intelektualisty (Oscar Isaac), który, choć nieco zbyt płasko przedstawiony, nie odstaje od reszty postaci. 
W filmie przenikają się niemal trzy plany czasowe: historyczny, gdzie opowiedziana jest historia nieakceptowanego przez socjetę romansu amerykańskiej rozwódki i intrygantki ciągle łamiącej tabu obyczajowe oraz króla Edwarda VIII, następnie ich dalsze losy po wielu latach oraz wątek współczesny, w którym to młoda fascynatka Wally Winthrop bierze udział w rocznicowej aukcji poświęconej wspomnianej parze. Mimo że wątki te przeplatają się dosyć często, widz nie odczuwa zamieszania z tym związanego. Przejścia są płynne, ustanowione we właściwych momentach i świetnie odzwierciedlają podobieństwa historii Wallis i Wally.
Jednym z najciekawszych aspektów filmu są kostiumy. Szyk i elegancja aż kipią z ekranu. Zwłaszcza stroje w historycznej części filmu zasługują na wielką uwagę. Doskonale oddają ducha tamtych czasów i robią ogromne wrażenie, nie tylko na miłośniczkach mody. Piękne kostiumy i dodatki, klasyczna biżuteria dodają postaciom charakteru.
Niewątpliwym atutem filmu jest jego ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Abla Korzeniowskiego, który ma na swoim koncie muzykę do takich dzieł jak: „Samotny mężczyzna”, „Duże zwierzę” i „Metropolis”. Muzyka porusza i w ogromnym stopniu wpływa na odbiór obrazu. Nie jest monotonna, czasem melancholijna i dostojna, potrafi przejść do taktów rozrywkowych i wyjątkowo zmysłowych.
Na uwagę zasługuje tutaj także scenografia. Bogate wnętrza, piękne meble i rekwizyty sprawiają, że widz ma wrażenie, iż znalazł się w bajkowym świecie luksusu. Gra światłem
i cieniem jeszcze potęguje takie odczucia.

Dwa romanse. Królewski, ale wcale nie bajkowy oraz ten całkiem zwyczajny, z czasem przeradzający się w urokliwą baśń. Niesamowita historia miłości opowiedziana przy niezwykle wysokich walorach estetycznych, to jeszcze nie wszystko, co oferuje nam W.E. Gorąco polecam!
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka